Gwałt i spuścizna Spacey'ego
”Kevin S. gwałcił duże dzieci” – podobne hasła można przeczytać w mediach od miesiąca. Jak się okazuje, nie tylko słynny aktor ma swoje za uszami, bo i Ridley Scott dokonał gwałtu. Na kulturze.
Wszystko zaczęło się 4 października, kiedy The New York Times oraz The New Yorker opublikowały artykuł, w którym kilkanaście kobiet oskarżało producenta filmowego Harveya Weinsteina o molestowanie. Doniesienie to wywołało lawinę, która do dziś sieje spustoszenie w Hollywood – z dnia na dzień coraz więcej grzechów osób ze świata filmowego było ujawnianych. Oberwało się także Kevinowi Spacey'emu, oskarżonemu przez Anthony'ego Rappa, aktora i działacza LGBT, który to miał być ofiarą gorszącego zachowania pijanego Spacey'ego w 1986 (Rapp miał wtedy zaledwie 14 lat, a K.S. dwadzieścia sześć).
Oby #comingout @KevinSpacey (który i tak jest bi- a nie homo) nie przesłonił sprawy rzekomego molestowania u @albinokid 30 lat temu. #metoo
— Przemysław Bednarski (@ppa_bednarski) 30 października 2017
Nieciekawą sytuację gwiazdy House of Cards miałem już okazję komentować na Twitterze, dlatego teraz o tym krótko. Reakcja amerykańskiego aktora wydaje się groteskowa: z jednej strony niby przeprosił, ale z drugiej strony nie mógł sobie przypomnieć całego wydarzenia, zwalając winę na alkohol. Do tego dochodzi wyjawienie biseksualnej natury (choć w oświadczeniu gwiazdor zdradza, że odtąd zamierza żyć jako gej) – jakby Spacey tym coming outem chciał niejako zmazać dawną winę, jednocześnie podkreślając swoją dumę z powodu odmiennej orientacji.
I nie kwestionuję tutaj słuszności odpowiedzi odtwórcy roli Underwooda – bowiem Spacey, pomimo niemoralnego czynu, jakiego dokonał, posiada pełne prawo do obrony. (Tak więc słowa o słabej pamięci oraz biseksualizmie mogą być całkiem szczere). Mnie bardziej za to niepokoi reakcja włodarzy z przemysłu filmowego na całą akcję "Me too". Jedną z ofiar ostatnich decyzji jest oczywiście sam Kevin Spacey, któremu Netflix podziękował za współpracę. Szósty sezon ich flagowej produkcji stoi pod znakiem zapytania… co jestem jeszcze w stanie zrozumieć. Nie znam szczegółów umowy aktora z twórcami House of Cards, a amerykańska wypożyczalnia – która jest w zasadzie jedynym ojcem sukcesu serialu o kontrowersyjnym polityku – nie mogła sobie pozwolić na wizerunkowy strzał w stopę, zwłaszcza w okresie niegasnącej popularności.
Polityk konkretny, lecz niebezpieczny. Kto by się spodziewał, że w życiu prywatnym aktor też ma swoje za uszami?
Nie jestem w stanie za to pojąć tego, co wydarzyło się wokół nadchodzącego filmu pt. Wszystkie Pieniądze Świata. Jego reżyser, Ridley Scott, oraz producent TriStar/SONY Pictures zadecydowali o usunięciu scen z Kevinem Spacey i zastąpieniu go innym aktorem! – odtąd w rolę skąpego miliardera J. Paula Getty'ego ma się wcielić Christopher Plummer. Decyzja zatrważająca, bowiem do planowanej premiery światowej został około miesiąc! A przecież ostatnie 3-5 tygodni przed debiutem w kinach/telewizji to czas, w którym filmy są właściwie na ukończeniu, wliczając w to postprodukcję.
Sytuacja z wymazaniem Spacey'ego przypomina mi trochę akty demolowania starych pomników (i tym podobnych rzeczy) w wyniku politycznych przewrotów. Dziki, rozwścieczony tłum, pod wpływem emocji, niszczy wszystko, co staje mu na drodze i w jakikolwiek sposób kojarzy się z poprzednim reżimem, nie potrafiąc uszanować dzieł kultury. Oczywiście można się spierać, czy prace socrealizmu lub Alberta Speera można uznać za sztukę. (Gdyby jednak sztukę definiować za wszelki celowy wytwór człowieka, mający za zadanie wzbudzać w drugiej osobie jakiekolwiek emocje i skłaniać do refleksji – to można by podpiąć pod to właśnie prace komunistycznych czy nazistowskich artystów). Niemniej, nie pochwalam bezmyślnego wandalizmu. Możecie ukrywać, przenosić niewygodne wam prace – tylko proszę, nie niszczcie ich ani nie modyfikujcie. Nie ma nic gorszego w historii państw i narodów, niż cenzurowanie własnej, niewygodnej przeszłości. Ludzie z Hollywood ze Scottem na czele właśnie zachowują się jak te wschodnioeuropejskie bandy demolujące rzeźby lub Francuzi, którzy dopiero po dziesięciu latach ocknęli się, że krzyż z pomnika JP2 kłóci się z laickością ich państwa. Z tą różnicą, że producenci filmowi zaczęli działać z cenzorskimi nożyczkami jeszcze przed osłonięciem swojego dzieła. I może ciut subtelniej.
A tak wygląda postać starego Getty'ego, jeszcze we wcieleniu Spacey'ego. Producenci zdążyli już usunąć część materiałów w internecie z pierwotnej wersji filmu.
Najwidoczniej ludzie nie są jeszcze gotowi, by oddzielać pracę artysty bądź polityka od jego życia prywatnego. I zjawisko z Kevinem Spacey jest kuriozalne, bo przecież w kinie mamy trochę artystów, którzy nie grzeszyli świętością. Daleko nie trzeba szukać – nasz Roman Polański, pomimo grożącego mu aresztu od czterdziestu lat, nie może narzekać na brak pracy przy filmach. Czy w takim razie należy wybaczyć 58-letniemu aktorowi? Nie mówię, że koniecznie tak, bo powinien odpowiadać za swoje czyny; ale wieszanie na nim psów jest grubą przesadą. Nie chcę tutaj bronić Kevina – bo nie leży to w moich kompetencjach, a werdykt pozostawiam sądom – ale zabieg w postaci cenzurowania filmu czy prawdopodobnej dyskwalifikacji w drodze po najbliższego Oscara jest bezczelnym zachowaniem oraz gwałtem na kulturze. I nie ma to żadnego związku z zadośćuczynieniem i sprawiedliwością wobec ofiar molestowań.
Pomimo kontrowersyjnych zabiegów wobec artystycznej przyszłości byłego pupilka Netfliksu, cieszę się z październikowej akcji #MeToo. Po pierwsze, osoby poszkodowane będą mieć teraz większą odwagę opowiedzieć o swoich problemach. Po drugie, część ludzi zorientuje się, że Hollywood w blasku fleszy i na pierwszych stronach gazet może jest atrakcyjny, ale pracują tam zwykli ludzie, którzy też mają swoje wewnętrzne słabości/demony (niepotrzebne skreślić). I po trzecie, uświadomi to niektórych krzykaczy, m.in. zagorzałych antyklerykałów, że problem pedofilii i molestowania dotyka zdecydowanie więcej grup niż jedną, dwie. A że Spacey ma zniszczoną karierę? Cóż, przykład Polańskiego i jemu podobnych pokazuje, że czas leczy rany (i wzmaga demencję). A więc, kto wie, może za kilkanaście, kilkadziesiąt lat otrzymamy oryginalną wersję "All the Money in the World", z opluwanym obecnie przez kolegów po fachu aktorem?
Netflix