Mam horom madke
Szkoła nauczyła mnie tylko jednego. ”Umiesz liczyć? Licz na siebie! – twoje szczęście innych jebie”. Nazywam się Pszemeg i nigdy nie dostałem przyborów szkolnych od państwa.
Dwa tygodnie temu w polskich mediach pisano o matce jednej uczennicy, która to – matka, oczywiście – w proteście odmówiła polecenia nauczyciela i pochwaliła się swą obywatelską postawą na grupie "Nasze dzieci nie chodzą na religię" (aż mnie kusi, by skwitować to dosadnym: ”iksde”). A poszło o klej, o który poprosiła nauczycielka dzieci w swojej klasie.
Pani Mama (tak będę nazywał główną bohaterkę tegoż wpisu) oburzyła się, wklejając (!) do zeszytu córki karteczkę ze stosowną informacją, iż „m.st. Warszawa w roku 2016 wydało 6 000 000 PLN na religijna imprezę jednego wybranego przez siebie związku wyznaniowego w innym mieście. Skoro samorząd warszawski ma pieniędzy na ŚDM w Krakowie, wierze w to, że znajdzie też parę złotych na zakup kleju w sztyfcie dla Małej Warszawianki (…)” (pisownia oryginalna). Na pouczeniu nauczycielki przez matkę (rozumiecie ten absurd?) się nie skończyło, bo rodzic nie omieszkał poinformować o całej sytuacji Ministerstwa Edukacji Narodowej. Katarzyna Koszewska w imieniu MEN poparła oburzoną warszawiankę, powołując się na art. 10 ust. 1 Ustawy z dn. 14 grudnia 2016 r. – Prawo Oświatowe. Tyle, że… co z tego?
A oto komunikat od matki "Małej Warszawianki".
I znowu mnie kusi, by napisać "XD", kończąc mój wywód, ale nie chciałbym robić konkurencji Pani Mamie w konkursie na… (sami sobie dopowiedzcie, na co). Gdy ja chodziłem do szkoły [podstawowej] – a było to piętnaście lat temu – szkoła nie finansowała mi niczego. Na plecak, podręczniki, zeszyty i zawartość piórnika łożyli moi rodzice. Miałbym też wątpliwości co do tego, czy klej biurowy można uznać za środek dydaktyczny. A nawet gdyby interpretować przepisy na korzyść oburzonej matki, to cała afera jest przesadzona. Rozumiem walkę Pani Mamy o sprawiedliwość oraz działanie państwowej placówki zgodnie z prawem, ale plucie się o klej w sztyfcie, który kosztuje kilka złotych, jest już absurdem. Wierzę w to, że Pani Mama znajdzie parę złotych na zakup kleju dla małego dziecka.
Argument o dofinansowaniu ostatnich Światowych Dni Młodzieży przez Warszawę też nie jest najlepiej dobrany. Sześć milionów, o których pisze rodzic dziewczynki, to kropla w morzu wydatków, bowiem cały koszt wydarzenia mógł wynieść nawet blisko 450 mln zł. Ej, no bo… Eh, słuchajcie… Ej, Pani Mamo, a wie pani, że część tego, co zarobimy, nasz kochany rząd co tydzień/miesiąc przeznacza na pierdyliard spraw (i to często na takie, które mamy w dupie)? I tak jesteśmy dymani od dziesiątek, setek lat! A jeśli Pani Mama ma problem z tym, że samorządy w głównej mierze finansowały przyjazd papieża Franciszka do Polski o charakterze świecko-religijnym, to mi w takim wypadku przeszkadza dominacja państwowych przedszkoli, szkół i uczelni wyższych.
BO MOŻE SOBIE NIE ŻYCZĘ, ABY Z MOICH PIENIĘDZY OPŁACAĆ NAUKĘ GÓWNIAKÓW W SZKOŁACH!!
Odkładając już na bok to szyderstwo, to problem tego, na co są przeznaczane nasze podatki, nie jest wcale największy. Gorsza jest postawa przywołanej przeze mnie do tablicy (he he) matki (ale mi się żart udał!) i innych rodziców popierających jej reakcję/działających w ten sam sposób. Chodzi o ryzyko, że tak wychowywane młode osoby mogą w przyszłości kierować się w życiu roszczeniową postawą. O podobnym problemie, jakim jest wygodnictwo i parcie na sukces ilościowy (cokolwiek to znaczy), pisał zresztą ostatnio Piotr C. Rodzice, zachowujący się jak Pani Mama, uczą w ten sposób (często nieświadomie) swoje dzieci, że im się wszystko należy.
OTÓŻ NIE – NIC CI SIĘ NIE NALEŻY OD ŻYCIA, KIMKOLWIEK BYŚ NIE BYŁ!
I nie chodzi mi o to, żeby nagle wprowadzić skrajną anarchię, pozbawiając pomocy potrzebującym czy szacunku dla starszych osób lub kobiet ciężarnych. Po prostu obawiam się, czy podawanie dziecku wszystkiego na tacy nie przyniesie niepożądanych skutków w dalekiej przyszłości. Jak słusznie zwraca uwagę autor Pokolenia Ikea (z którym nie zawsze się zgadzam): „są ludzie, którzy dostali za dużo. Którzy nigdy nie musieli walczyć, za to cały czas słyszeli, że mogą wszystko i są skazani na sukces. Którym rodzice nosili tornistry, bo były ciężkie. Którzy próbowali wszystkiego, a nie umieją nic”. Bo prawdziwy sukces – i jeszcze prawdziwsza satysfakcja z tego sukcesu – bierze się z realnego działania, a nie wiary w to, że się wszystko dostanie. Zaczyna się od zwykłego kleju, a potem… Strach pomyśleć!
Podobna roszczeniowa postawa pojawiła się przy biedronkowej akcji z tzw. Gangiem Świeżaków, gdzie nie brakowało błagających o pluszaki matek, które powoływały się na "hore curki". Co prawda, większość z tych sytuacji to były zwykłe żarty w internecie, ale część z nich miała naprawdę miejsce.
Niestety tendencje do takich działań jak centralizacja państwa czy silny program socjalny, jakim jest w Polsce 500+, uczą prostych obywateli lenistwa, cwaniactwa oraz szkodliwej nadopiekuńczości dla dzieci. A takie szczytne inicjatywy jak Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy czy portal Siepomaga.pl – mimo że głośne medialnie – zdają się przegrywać z ugrupowaniami politycznymi odnośnie tego, czy "kapitan państwo" może mieć monopol na zagwarantowanie bezpieczeństwa i stabilności. Owsiak i inni jemu podobni, nieważne jak bardzo próbujący udowodnić, że działanie pojedynczego lub grupy obywateli może zdziałać cuda, są na straconej pozycji, a to z prostego powodu. Nie są stricte politykami, a polityka właśnie opiera się na walce o zdobycie i utrzymanie władzy. Z tego powodu w systemach demokratycznych politycy zawsze będą, w mniejszym lub większym stopniu, obiecywać złote góry obywatelom. Dlatego Pani Mama, walcząc ze szkołą o głupi klej dla córki, tak naprawdę poparła reżim, który liczy na naiwność prostych i wygodnych obywateli.